Nie przebadano go, choć wrócił z zagranicy z objawami

Nie przebadano go, choć wrócił z zagranicy z objawami

BIAŁA PODLASKA Kierowca zawodowy źle się poczuł, gdy wracał ciężarówką z Europy do Białej Podlaskiej. Jeszcze z drogi zaczął dzwonić pod numery alarmowe. Po serii telefonów na oddział zakaźny i do sanepidu, dopiero lekarka z przychodni skierowała go do szpitala. Tam jednak, mimo że miał gorączkę, duszności i ból w klatce piersiowej, nawet nie pobrano od niego materiału do badania pod kątem koronawirusa. Dlaczego?

Wdrożone w kraju procedury dotyczące konsultacji osób, które mają objawy podobne do zakażenia koronawirusem, w praktyce bywają czystą fikcją. Przekonał się o tym zawodowy kierowca z Białej Podlaskiej Artur M.

Numery alarmowe odesłały do… lekarza rodzinnego

Jako kierowca ciężarówki obsługuje trasy w Holandii, Belgii i Anglii. W poniedziałek 23 marca, gdy wracał z trasy, dał znać rodzinie, że słabo się czuje. Relacjonował przez telefon, że ma gorączkę, duszności i ból w klatce piersiowej. Czuł się przeziębiony i osłabiony. A że był już ledwie 40 kilometrów przed Białą Podlaską, postanowił zadzwonić pod podane numery alarmowe, by dowiedzieć się, jak ma dalej postępować.

Na początek wybrał numer oddziału obserwacyjno-zakaźnego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Białej Podlaskiej. Usłyszał, że kierowcami z zagranicy zajmują się sanepidy, które mają odpowiednie procedury, i że tam powinien się zgłosić. Kolejny telefon, zgodnie ze wskazówkami, wykonał zatem do sanepidu. Tam miał natomiast usłyszeć, że skierowania na oddział zakaźny i tak nie wystawią, bo trzeba dzwonić do… lekarza rodzinnego. Kierowca otrzymał od pracownika sanepidu wstępne zalecenia, żeby nie wychodził z domu, zachował bezpieczną odległość od domowników, mył ręce i chodził w masce.

Oddział: Po co pan tu przyszedł?

Ale co z dolegliwościami?! Pan Artur chciał przecież dla własnego komfortu i wiedzy zasięgnąć porady lekarza. Dopiero po zatelefonowaniu do przychodni przy ul. Narutowicza otrzymał konkretne informacje i dowiedział się wreszcie, dokąd powinien się udać ze swoimi dolegliwościami. – Odebrała bardzo miła pani. Po opowiedzeniu o dolegliwościach i samopoczuciu powiedziała, że objawy mogą być różne, że niekoniecznie, jak mówią, musi być 40 stopni gorączki – opisuje członek bliskiej rodziny kierowcy. – Potem oddzwoniła doktor. Po przeprowadzeniu wywiadu Artur miał zmierzyć temperaturę. Po paru minutach zadzwoniła pani z rejestracji i powiedziała, że jest w grupie ryzyka, dlatego ruszyły z panią doktor całą procedurę i wypisały skierowanie do szpitala na oddział zakaźny.

Artur M. prosto z trasy pojechał do szpitala. W masce i rękawiczkach, żeby nikogo nie zarazić, stawił się na izbie przyjęć oddziału obserwacyjno-zakaźnego. – Na zakaźnym pani zmierzyła mu temperaturę, sprawdziła, czy nie ma duszności. Stwierdziła, że wszytko jest OK i że kartę przekaże lekarzowi, który powie, co dalej. Po paru chwilach wyszła kobieta z kartkami w ręku i zapytała: „Po co pan tu przyszedł? Czy może pan siedzieć w domu? Jak tak, to proszę przebywać tam dwa tygodnie. A po tym czasie może pan wracać do pracy. A jakby miał pan dużą gorączkę czy duszności (chciałoby się rzec… przy umieraniu), to wtedy dzwonić. Bo właśnie tacy ludzie kierowani są na oddział zakaźny…” Artur poczuł się jak idiota, który wymyśla sobie problem… – relacjonuje rodzina bialskiego kierowcy, oburzona taką olewczą postawą personelu szpitalnego. I dodaje: – Nie dziwmy się, że mamy tak mało zachorowań w Polsce, skoro nie chcą badać ludzi!

Rzecznik: Nie było przesłanek

Tymczasem, jak dowiadujemy się od rzecznika prasowego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Białej Podlaskiej, w przypadku opisanego pacjenta „zastosowano niezbędne procedury”. – Na podstawie wywiadu, zgłaszanych przez pacjenta dolegliwości oraz wykonanych pomiarów temperatury ciała, saturacji, liczby oddechów, nie ustalono wskazań do rozpoczęcia diagnostyki w kierunku zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2. Pacjent został poinformowany o konieczności skontaktowania się z Powiatową Stają Sanitarno-Epidemiologiczną, celem ewentualnego wdrożenia odpowiednich procedur nadzoru epidemiologicznego – wyjaśnia Magdalena Us, rzecznik prasowy szpitala.

Bo decyzję o kwarantannie wydaje inspektor sanitarny, który następnie decyduje, czy u danego pacjenta pobrać materiał w kierunku SARS-CoV-2, czy nie pobierać. – W izbie przyjęć Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego pobierane są wymazy na test kierunku SARS-CoV-2 od pacjentów objawowych niezakwalifikowanych do leczenia szpitalnego, a spełniających kryteria przypadku podejrzanego o zakażenia SARS-CoV-2 – dodaje Us.

Czyli nadal nie wiadomo dokładne, dlaczego Arturowi M. nie zrobiono tekstu, skoro jest on w grupie ryzyka, a objawy chorobowe mogły wskazywać na koronawirusa. Czyżby dlatego, że tych testów jest jak na lekarstwo i trzeba nimi gospodarować bardzo oszczędnie…?

Jak poinformowała nas w czwartek 26 marca rodzina Artura M., przebywa on w domowej kwarantannie. Ze względów bezpieczeństwa mieszka sam. Żona, tuż przed jego przyjazdem, wyprowadziła się na ten czas z domu. M. o swoim stanie codziennie telefonicznie informuje pracowników PSSE w Białej Podlaskiej, gdyż jako osoba, która wróciła z zagranicy i zgłosiła niepokojące objawy, znajduje się pod nadzorem epidemiologicznym.

Imię i inicjał nazwiska kierowcy zostały zmienione.

Artykuł do przeczytania w papierowym i cyfrowym wydaniu „Podlasianina”  https://eprasa.pl/news/podlasianin od 7 kwietnia.

Monika Pawluk

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy