Co jest za serduszkiem? [FELIETON]
Zastanawialiście się kiedyś, jak to się dzieje, że od 28 lat wolontariusze w całej Polsce (i nie tylko) wychodzą na ulice i zbierają pieniądze do puszek? W znaczeniu: kto, jak i dlaczego to robi? Nie chodzi mi o sprawy oczywiste, czyli dobre serducho wolontariuszy i darczyńców, bo to dzięki nim cała ta magiczna i kolorowa machina jedzie i ciągle przyspiesza. Mówię tu o rzeczach czasami niezauważalnych, ale bardzo ważnych dla istnienia całego tego pozytywnego wariactwa. Krótko mówiąc – dziś Sztab WOŚP od kuchni.
Wszystko zaczyna się dłuuuugo przed samym dniem zbiórki. Najpierw oczywiście papierkowa robota, potem dla odmiany jeszcze więcej papierkowej roboty, podpis szefa i sztab mamy zarejestrowany. W tym momencie deklarujemy liczbę wolontariuszy (bo liczba miejsc jest ograniczona), zamawiamy worki na pieniądze i zaczynamy powoli obwieszczać światu, że oto znowu wychodzimy do ludzi. Wysyłamy pisma do szkół z propozycją uczestniczenia w Finale, zbieramy Sztab do kupy i zaczynamy rejestrowanie wolontariuszy. Na tym etapie odbywa się moja ulubiona część rejestracji, czyli dostarczanie zdjęć wolontariuszy. Zdjęcie ma być wyraźne, bez czapki i generalnie cała buzia powinna być widoczna, ale kreatywność wolontariuszy jest ponad to i na przykład zeszłoroczny rekordzista wysyłał nam zdjęcie cztery razy. Monika, która w Warszawie centralnie akceptuje zdjęcia wrzucone do systemu przez Sztaby i przez samych wolontariuszy, pokazała nam tegoroczną zwyciężczynię zdjęcia do identyfikatora. Dziewczyna lat około 15, zdjęcie całej sylwetki na tle muru, tyłem do fotografa. No i w czapce. Po zarejestrowaniu jedziemy do Warszawy do głównej siedziby Fundacji po kilkadziesiąt kilogramów serduszek, po gadżety i plakaty. Część gadżetów przyjeżdża pocztą, co oszczędza nam załatwiania większego samochodu w czasie wyjazdu do stolicy. Tam też drukujemy i własnoręcznie przygotowujemy identyfikatory. I tak zaopatrzeni wracamy do domu przygotowywać Finał.
I tu zaczyna się galop. Pomysły się urealniają, problemy się piętrzą, a czasu ubywa. Ale zawsze jak coś się zadzieje, w jakiś magiczny sposób znajduje się ktoś, kto wyciągnie pomocną dłoń. Zawsze możemy też liczyć na naszych wolontariuszy, jak na przykład w dniu składania puszek, gdy przyszły dzieciaki ze szkoły i w godzinę złożyły 530 puszek, nie mówiąc już o małych puszeczkach i innych drobnych pracach.
Ciężko to wszystko streścić. Najlepiej to przeżyć. Odkąd widzę to od środka, rozumiem już, o co w tym wszystkim chodzi i jak to się dzieje, że Orkiestra gra już 28 lat. Dobroci i dobrych dusz, które otaczają wolontariuszy, jest tak dużo, że samo przebywanie w Sztabie od razu poprawia nastrój i przykleja uśmiech na twarzy.
Komentarze
Brak komentarzy