Nasze felietony: Własny punkt widzenia (16). Czy zbulwersowała mnie ceremonia otwarcia Igrzysk?

Nasze felietony: Własny punkt widzenia (16). Czy zbulwersowała mnie ceremonia otwarcia Igrzysk?

Dziwny jest ten świat

Musiałem trochę odczekać i ochłonąć, nim zasiadłem do komputera, aby napisać własny komentarz do ceremonii otwarcia Igrzysk. Wielkie, epickie przedstawienie, nowatorski, odważny performance, pełen metafor i alegorii obraz ludzkości, tej sprzed lat i tej obecnej, taki na miarę XXI wieku. Szkoda tylko, że to wszystko dzieje się w cieniu wojny w Ukrainie, która jest zaprzeczeniem świętych antycznych obyczajów. Czas Igrzysk to czas pokoju, tymczasem ten odmieniec po raz kolejny drwi sobie z cywilizowanego świata i urządza własne Igrzyska, igrzyska śmierci.

Futurystyczna, idylliczna wizja świata, jaką zaproponował reżyser francuskiego spektaklu, nijak ma się do rzeczywistości, czego jaskrawym dowodem jest reakcja co poniektórych purytanów. Odważna, aczkolwiek kontrowersyjna odsłona Igrzysk była odzwierciedleniem olimpijskiej idei, wyrażonej słowami widniejącymi na sztandarach Wielkiej Rewolucji Francuskiej (wolność, równość, braterstwo). Czy te trzy słowa nie są egzemplifikacją dążeń barona Pierra de Coubertin’a, wizjonera, do zjednoczenia narodów wokół wspólnej idei olimpizmu?

Utwór Johna Lennona „Imagine”, do tej pory utwór pacyfistyczny, w oczach niektórych bigotów stał się manifestem przeciw wierze, a niektórzy twardogłowi poszli jeszcze dalej i odczytali intencje tej piosenki jako gloryfikację komunizmu. Czy marzenie sławnego bitelsa o świecie pozbawionym wszelkich czynników wywołujących wojny (religia, granice, majętności) to bluźnierstwo? Może mrzonka, może naiwność, ale nie bluźnierstwo.

Czemu Rosja najechała Ukrainę? Dla poszerzenia swoich granic. Gdyby ich nie było, nie byłoby pretekstu do napaści. O wojnach religijnych nie będę wspominał, bo jeszcze kogoś urażę. Ale piekło i niebo stwarzają sobie sami ludzie, nikt inny. No i oczywiście księża, bez których świat stałby się apokaliptyczną Sodomą i Gomorą. A może nie? Mamona skusiła niejednego, takoż i tych sług Bożych, więc nie ma się co oburzać.

Kilka wtrętów o równości seksualnej też zbulwersowało hipokrytów. Przecież nikt nikomu nie narzuca orientacji, mówią tylko o równości. Heteryk zawsze pozostanie heterykiem, a osoby niebinarne nie mają wpływu na swoją orientację. Naiwne przesłanie ceremonii otwarcia Igrzysk, to dążenie do idyllicznej, utopijnej wizji świata. Takiej jak Lennona. Jeżeli ktoś dopatruje się drugiego dna, to ma problem, bo Igrzyska to święto młodości, miłości, przyjaźni i walki fair play, do czego nawiązywały wszystkie alegorie. W swej naiwności wierzę tylko, że ludzi dobrej woli jest więcej… Dziwny jest ten świat.

 

Chciałem, to mam!

To, że smarkacze wymyślili sobie sposób na uprawianie polityki, to mnie nie dziwi, ale że są ludzie inteligentni, którzy dali się nabrać na te dyrdymały, to mnie przeraża. Teorie spiskowe i żadnych autorytetów. Zełeński poświęcił szpital i dzieci, aby zaskarbić sobie względy i współczucie światowej opinii publicznej! Perfidia! Ktoś strzelał do Trampa osiem razy, a on w ucho się zadrapał i teraz nie gryzie się w język. Prowokacja? Kultowe zdjęcie „Cze”, bojownik i ofiara demokracji. Przypadek? Na Putina też się zamachną, jak coś mu strzeli do głowy. I wszyscy będą się dziwowali i współczuli. I cały „demokratyczny świat” podniesie larum. Prawdy nie ma naprawdę! Ale „człowiekiem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce”. Dziś są moje urodziny – strzelę sobie lufkę!

 

Albo w prawo, albo w lewo!

Im dłużej żyję i im dłużej przyglądam się rodzimej polityce, tym coraz mniej ją rozumiem. Od trzynastego grudnia minęło już pół roku, sto dni dawno przeleciało, i co? Obiecanki cacanki… Skoro zdeterminowany demokratyczny elektorat wydał wyrok na poprzedni rząd, o czymś to musi świadczyć. Tymczasem dzieje się niewiele, może trochę na początku, ale z każdym kolejnym dniem zapał stygnie. Albo świadoma nieudolność jest gwarantem nietykalności. Kobiety i młodzi ludzie – to oni przeważyli wyborczą szalę. I co z tego, kiedy ich postulaty i nadzieje na postępowe zmiany prysły, bowiem część koalicjantów ma rozterki moralne.

Imposybilizm i egzotyczna koalicja to znaki naszych czasów. Powrotu do poprzedniego układu nie ma, ale co dalej? Głowa odrasta hydrze i coraz głośniej domaga się poszanowania swoich praw. Jeszcze trochę czasu minie i wszystkie zarzuty wobec patologii minionych lat wybrzmią i pozostaną bez echa. Ofiary reżimu Tuska, bo tak się teraz przedstawiają pisowcy, do Trybunału w Strasburgu będą się skarżyć, mimo że za nic mają międzynarodowe trybunały. Romanowski właśnie dzięki europejskiemu immunitetowi uniknął aresztu, a Czarnecki struga durnia i twierdzi, że dwieście tysięcy euro, które zachachmęcił, a później zwrócił, to jakieś tam niedopatrzenie jego urzędników. Ksiądz Olszewski na męczennika i ofiarę dyktatu się kryguje, bo tych dwóch, co to już cele poznawali od środka, to więźniowie polityczni byli.

Można budować taką narrację, skoro sprawdza się ona w praktyce. Zamach na Kościół, zależność od Niemiec, autorytaryzm Tuska i lewactwo, to użyteczna terminologia i nowoczesne techniki socjologiczne, stosowane przez minioną pato-władzę do obrony dawnych rządów, oraz stworzenie wrażenia zagrożenia demokracji. „Diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni”, a szarzy obywatele zastanawiają się, gdzie leży prawda? Bo polowanie na czarownice i próby  niszczenia demokratycznej opozycji, to woda na młyn dawnej ekipy. Brednie powtarzane sto razy mogą stać się faktem, bo wciąż brak jest twardych dowodów na przestępczą działalność pisu, a sami podejrzani twierdzą, że to tylko spekulacje, medialny humbug i publicystyczny miszmasz.

Do kolejnych odgrzanych kotletów dołączyła afera z budową przekopu Mierzei Wiślanej, i znowu zarzuty, że to wszystko jest sterowane politycznie. Nie wiem, kto był niekompetentny, nie wiem, kto był dyletantem, ale jeżeli pierwotny kosztorys inwestycji opiewał na osiemset osiemdziesięciu milionów zł, a zamknął się w dwóch miliardach, to gdzieś ktoś popełnił gruby błąd (a z tyłu głowy przekręt). A miały być jeszcze bursztyny, dodatkowy element zmniejszający koszty przekopu. Co o nich wiemy? Co tak naprawdę wiemy o Collegium Humanum? I można takie afery mnożyć w nieskończoność, i wyciągać je jak króliki z kapelusza. Zaś ci, których one dotyczą, mają jedną odpowiedź – to sprawa polityczna. Czas z tym skończyć! I albo rozliczyć winnych, podpierając się dowodami i faktami, albo nie robić z siebie pośmiewiska.

 

Postęp to przekleństwo ludzkości?!

Kiedyś było jakoś inaczej, lepiej, bezpieczniej. Wszystko było proste i nie było urządzenia, którego nie można było naprawić za pomocą młotka, kombinerek i drutu wiązałkowego. A zaczęło się od tego, że ludzie powymyślali te durackie udogodnienia: ogień, koło, druk, proch, sekstant, maszyny parowe, telefon, elektrykę i na koniec komputery, czego konsekwencją jest sztuczna inteligencja. (Wiem, że to tylko kropla w osiągnięciach ludzkości, po drodze były jeszcze demokracja i prawo, i sprawiedliwość). Czy lepiej nam z tym się żyje?

Ano jedni powiedzą, że tak, inni, że nie. Czemu wciąż idealizujemy przeszłość, skoro na każdym kroku był brud, smród i kalosze, a osiągnięcia ludzkości traktowane były jak dopust Boży? Kiedyś na straży „postępu” stał Kościół ze świętą inkwizycją, teraz twardogłowi wzięli sprawy w swoje ręce (chociaż różnicy nie widzę), i tworząc teorie spiskowe, piszą nam apokaliptyczny scenariusz przyszłości. Globalizacja to wcielone zło, które zagraża ludzkości, a cyfryzacja i internet to narzędzia szatana prowadzące do jej zagłady.

Nie dalej jak wczoraj wystąpiły problemy z Microsoftem i podniósł się lament (oczywiście woda na młyn antyglobalistów), że oto mamy jaskrawy dowód na to, do czego prowadzi uzależnienie od cyfryzacji. W niektórych krajach stanęły lotniska, banki, sklepy, światła na skrzyżowaniach itd. Fakt był niezaprzeczalny. I tu rodzi się pytanie: czy internet jest zagrożeniem dla państw, które z niego korzystają? Przecież wystarczy niewielki sabotaż, zmiana oprogramowania czy wprowadzenie wirusa, i cały świat stanie na głowie. Nie jest to takie proste, ale nie niemożliwe.

Rosja czy inne państwa totalitarne mają swój własny internet, i nie są uzależnione od światowego – padają ironiczne tłumaczenia. Nie da się tego ukryć, to fakt, ale (zawsze mnie to fascynowało – to ALE) co obywatele tych państw dostają w pakiecie sterowanym przez rząd? Tylko to, co jest dla niego wygodne i bezpieczne (i co mogą zrobić – chociażby – ze swoimi kartami płatniczymi). To się zowie cenzura. Pytam tedy: czy chcemy znać tylko półprawdy? Czy może jednak coś więcej o tym, co wokół nas się dzieje, a przede wszystkim korzystać ze wszystkich udogodnień, związanych z technologicznym postępem?

Rozumiem zagrożenie płynące z informacji, jakie pozostają w „chmurze”, ale czy chcemy powrotu do liczydeł i kartki papieru? (notabene, też milowe wynalazki ludzkości). Swoją drogą, gdyby nie ten przeklęty internet, nie mógłbym ot tak napisać sobie, co mi strzeli do głowy i za chwilę podzielić się tym z Państwem. Musiałbym nauczyć się korzystać z tam-tamów, tylko że to też wynalazek ludzkości. Postępu nie da się zatrzymać. Rzecz w tym, żeby umiejętnie z niego korzystać. Mam wybór: iść do sławojki czy może skorzystać z toalety. Droga wolna.

 

24 godziny

Zastanawiam się, jakie panaceum znalazłby ten obrońca pokoju, populista i pseudopolityk na fakt, kiedy Rosja zaanektowałaby Alaskę? Czy też dla świętego spokoju powiedziałby: nic to. „Zaiste hojny był ten papież, jeżeli nie o jego ziemie szło”. Czy Polskę, Bułgarię, Rumunię itd. też by sprzedał? No nie ma co, geniusz i doskonały strateg, i pewny koalicjant. Nie dziwi mnie, że ci Amerykanie tacy ograniczeni są, wystarczy popatrzeć na elektorat republikanów, wypisz wymaluj twarze rodem z pis. Ale skąd w Stanach? (Przestały dziwić mnie i śmieszyć kawały o Polakach).

W Polsce idzie o naszą skórę, o naszą niepodległość, a tamci nawet nie wiedzą, w czym rzecz, bo do tego potrzebna jest elementarna wiedza. My już mieliśmy „omszałego dziadka”, oni też. Dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki i drugi raz takiego eksperymentu nasza Ojczyzna nie przetrwa. Takoż USA. Bo sytuacja jest zgoła inna. Gdyby nie ten ukraiński bufor, to na nas spadałyby dzisiaj rosyjskie bomby, i nikt nie da gwarancji, że byłoby inaczej. Ale „tleniony” wie lepiej! Nie drażnić lwa, jemu te ziemie należą się. Myślałby kto. Posługując się taką filozofią, śmiało możemy upomnieć się o resztę Ukrainy, aż po Dniepr. Historycznie Lachy mają większe prawa do tych terenów niżli Moskale.

Rewizja granic to raczej niebezpieczna gra, i taka sytuacja faktycznie mogłaby doprowadzić do wybuchu III wojny światowej. Dlatego są one takie ważne. Rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej (nie zapominam o Południowej) też mają coś do powiedzenia. I co, jak oni upomną się o swoje? Takoż o Alaskę! Wtedy ten rozjemca, gołąbek pokoju, też będzie taki pobłażliwy i hojny? Czy wyśle, jak to drzewiej bywało, kawalerię, aby zdławić wyzwoleńcze ruchy?

Status quo graniczne, obowiązujące po 1991 roku, powinno być nienaruszalne, bo to ono stanowi fundament pokoju w naszym regionie, a UE winna być jego gwarantem. Bowiem tylko w ten sposób będziemy cieszyć się mirem. A jeżeli komuś taki stan rzeczy nie odpowiada, powinien spodziewać się ostracyzmu i stanowczej reakcji, a przede wszystkim wszelakich sankcji, włącznie z działaniami militarnymi ze strony innych państw, nie zaś uległości. W 24 godziny to mógł runąć mur berliński, zaś ten pan, co to zdaje mu się, że jest Wszechmogący, w tym samym czasie może ewentualnie zmyć szminkę z ust. I się dotlenić.

 

Może nad morze, albo do zimnych krajów?

Taka Skandynawia dla gościa z Afryki czy Półwyspu Indyjskiego to biegun zimna. Czego zatem tacy Murzyni czy Hindusi mogą szukać na zimnej północy? Wrażeń, atrakcji turystycznych? Raczej nie, bardziej idzie im o poprawę warunków życia. Gdyby byli pragmatyczni, winni wybrać inny kierunek swej wędrówki. Czemu nie forsują granicy z Białorusią? Czemu nikt z nich nie pragnie czerpać ze zdrojów i rajskich ogrodów Rosji? Czemu nikt nie chce zażywać dobrobytu w Korei Północnej i cieszyć się jej bogatą ofertą obozów wypoczynkowo-resocjalizacyjnych? Czemu wreszcie trend migracyjny działa tylko w jedną stronę? Przecież Eden można stworzyć wszędzie tam, gdzie są dobrzy ludzie, bo to oni o wszystkim decydują.

Reżim robotniczo-chłopski (socjalizm) miał być odpowiedzią na znienawidzone rządy caratu, a próby zaszczepienia tegoż ustroju w Afryce przyniosły równie opłakane rezultaty, co w ojczyźnie komunizmu. W imię chorej ideologii, ucisk i represje były jeszcze większe niźli za rządów skorumpowanych urzędników białego reżimu. O tym, jaki ustrój wprowadzimy w naszym kraju, decyduje społeczeństwo, czego przykładem są zbrojne rewolucje. Tylko później ludzie nie wiedzą, co dalej robić z wolnością, jak wykorzystać zdobytą władzę?

Demokracja to nie jest żagiel czy chorągiewka, że ustawi się tak jak wiatr powieje. To skała, która opiera się wzburzonym falom. Dlatego tylko ona sprawdza się w cywilizowanym świecie. Uniwersalne wartości: wolność, równość, braterstwo, każdy nosi je na sztandarach i pielęgnuje w sobie. Tylko że zawsze znajdą się tacy, którzy będą próbowali je modyfikować i przerabiać na własne kopyto, aby wolność była dla wybranych, równość dla równiejszych, a braterstwo dla naiwnych. Wielu przedstawicieli rządów, nawet państw członkowskich UE, próbuje deprecjonować osiągnięcia demokracji, zarzucając jej niepraktyczność i rozdętą biurokrację, ale zasada równości wszystkich państw jest niepodważalna, a obowiązujące prawo jednakie dla wszystkich obywateli, a nie stosowane wybiórczo, dla każdego według jego potrzeb.

Demokracja sterowana jest bolączką przede wszystkim dawnych demoludów, bo ich wyobrażenie o ustroju jest zainfekowane komunizmem, a autorytarne ciągoty są znakiem minionych lat. I paradoksalnie to, co wyśmiewają niektórzy europosłowie czy przedstawiciele państw członkowskich, jest siłą tejże Wspólnoty, do której wciąż trwa nieprzerwany exodus. Członkostwo w UE nie jest obowiązkowe, czego najlepszym przykładem jest Wielka Brytania. Brexit, suwerenna decyzja państwa, czy słuszna…? Może ta Unia jest jakimś egzotycznym tworem, hybrydą, która się nie sprawdza, która wciąż ewoluuje, ale jak na razie jest to jedyny gwarant pokoju w Europie.

Naiwnie zapytam: co musiałoby się wydarzyć, żeby ci nieszczęśni migranci znaleźli nowy kierunek wędrówki ludów? Wszak siedemnaście milionów kilometrów kwadratowych leży odłogiem. Osiem i pół człowieka na kilometr kwadratowy to niewiele, nie ma tłoku, każdy może się lekko posunąć. Nie to, co w tej paskudnej Unii, gdzie robi się coraz ciaśniej, a mimo wszystko chętnych wciąż przybywa. To o co chodzi z tymi ustrojami? Czy ci emigranci, uchodźcy, uciekinierzy (jak ich zwał) nie woleliby rozgościć się w ojczyźnie Lenina, Stalina, Putina? Jak na razie ten kierunek nie jest zbyt popularny i atrakcyjny, ale kto wie, może kiedyś ten trend się zmieni. (Jak świnie zaczną latać, a w Rosji zapanuje demokracja).

 

Hamlet – eksperymentarium, tragedia w pięciu aktach

„Źle się dzieje w państwie polskim”, chciałoby się sparafrazować Szekspira. Jakiż to dramat rozgrywa się na naszych oczach – ciśnie się na usta pytanie. Mimo że pozbyliśmy się zjednoczonej prawicy, i już tylko lepiej może być, to dzieje się rzecz niepojęta. Na politycznej scenie główni aktorzy zamiast grać, jak stanęło w scenariuszu, zaczynają pisać nowy, własny. Zwycięstwo nad prawicą, tak jak solidarnościowy zryw, było cezurą w dziejach naszego kraju, i tego nikt nam nie odbierze, ale coś niepokojącego zaczyna dziać się w Koalicji 15 października, jak wcześniej w Solidarności.

Brak porozumienia w fundamentalnych dla państwa kwestiach to rys na jej wizerunku i powód do niepokoju. Jeszcze nie chce się nam wierzyć, jeszcze nie przyjmujemy tego do wiadomości, ale widmo rozłamu nie jest aż tak bardzo odległe. Jak niewiele trzeba, aby zerwać koalicję. I co, jaka jest inna alternatywa dla Polski? Alians tronu z ołtarzem okazał się zgubny dla poprzedników, bo religia i polityka to dwa różne światy, w których mistyka i materia przeplatają się wzajem, tworząc wyimaginowaną rzeczywistość, nieopartą na podstawach naukowych i prawnych, tylko na doktrynach kościelnych, których skuteczność jest wielce wątpliwa.

Światopogląd może stać się przyczyną różnicy zdań w różnych kwestiach, ale nie może zdeterminować postawy polityków i w konsekwencji sparaliżować konstytucyjny prymat. Te zgrzyty i niedomówienia koalicjantów to woda na młyn pisu, bo on wciąż ma nadzieję na powrót do władzy, nim wymiar sprawiedliwości dobierze się do d..y jego członków i akolitów. To dlatego tak prą do przyspieszonych wyborów, bowiem świadomość konsekwencji ich rządów niejednemu spędza sen z powiek. Ale zapominają o jednym: że nowy duch, jak tego zamordowanego Hamleta, obudził się w narodzie, i to on jest powstałym z martwych głosem zza grobu.

Zdaniem pisowców Polska, jaką budowali za swoich czasów, to wzór demokracji był i praworządności, a wszystkie oskarżenia kierowane pod ich adresem to polityczna hucpa i zemsta za lata rzekomych poniżeń. Jest to jakaś linia obrony, ale czy na coś się zda? Teraz każdy pospolity złodziej może zasłaniać się immunitetem i polityczną nagonką, i domagać się rozgrzeszenia nawet w Strasburgu. Ale to tak nie działa. Już sam ten fakt wystarczy, aby przyjrzeć się bliżej nikczemnikom i szubrawcom. Lecz do tanga trzeba dwojga, a w przypadku Koalicji 15 października, to i siedmiorga…

Zastanawia mnie fenomen tejże Koalicji, na czym ona miała polegać? Kto jest w niej języczkiem u wagi i komu ona miała służyć? Gdzie leżą granice egoizmu i partyjnego partykularyzmu? Duńska, szekspirowska tragedia oparta była na intrygach, które doprowadziły do narodowej tragedii. A nasza rodzima sztuka, grana na narodowych sentymentach, to sztuka przetrwania, nie zaś sztuka kochania i kompromisu. Życie to nie teatr, a polityka to nie jego deski, na których zdobywa się poklask za udawanie kogoś, kim się nie jest. To scena, na której ważą się prawdziwe losy prawdziwych ludzi, za których trzeba wziąć odpowiedzialność.

Może już czas wejść w role, do których społeczeństwo wybrało aktorów na castingu 15 października, i zagrać w tej samej sztuce. Bo to jest wielka sztuka – narodowa! I niech nas Bóg broni, żeby skończyła się jak u Szekspira.

 

Czy w Raju panuje komunizm?!

Człowiek, który mówi o miłości o świecie bez granic, bez fałszywych bogów i bez religii, to komunista. W takim razie czemu to nie Tomas Moore ze swoją Utopią, tylko Marks i Engels są ojcami tejże ideologii? I co stało się z krainą powszechnej szczęśliwości, że stała się dla nas ucieleśnieniem zła? Chyba złe doświadczenia z przeszłości. Ale to nie „ideał sięgnął bruku”, tylko źli ludzie wykorzystali swoje stanowiska do sprofanowania idei. Lenin, Stalin, Castro, Mao, Kim i im podobni – to oni stali się przekleństwem ludzkości i symbolami tegoż ustroju (tak jak wąsik Hitlera stał się znienawidzonym atrybutem nazizmu).

Religie poszły w inną stronę, i żeby nie konkurować z władcami i obowiązującymi ustrojami, wszystko, co obiecywała Utopia, przeniosły w świat wierzeń. Można! Chcesz być szczęśliwym, będziesz, ale nie na tym świecie, tylko na innym, wyimaginowanym, ale dopiero po śmierci. To nic, że nie ma żadnych gwarancji, ale sposób na uspokojenie nastrojów społecznych i danie nadziei sprawdził się. Maluczcy już tak bardzo się nie burzyli, bo ktoś dał im ulotną nadzieję na poprawę losu. Mało tego, z ubóstwa zrobił cnotę. Wyraj, Raj, Dżanna, Olam ha-ba, Valhalla itd. to nagroda za wiarę i posłuszeństwo wobec Boga, a zwłaszcza wobec Jego sług.

Dlaczego, pytam, na ziemi nie może być sprawiedliwości, a każdy, kto upomina się o swoje prawa, okrzykiwany bywa komunistą? Czy wolność, równość i braterstwo winny być słowami zakazanymi? Czy to aby nie religia mówi o tym wielbłądzie, co to przez ucho igielne…? Czy to aby nie Jezus nawoływał do porzucenia wszelkiej własności? To co, On był prekursorem komunizmu? Diogenes przynajmniej mieszkał w beczce i dawał świadectwo swoich przekonań, czy też hinduscy asceci. A który klecha na to się poważy? Gdyby religia miała służyć ludziom w drodze do Królestwa Niebieskiego, nigdy nie służyłaby politykom, których intencje w tej ziemskiej podróży są zgoła inne, i raczej próbują oni stworzyć sobie Raj na ziemi, reagując histerycznie na kwestie socjalne.

Świat przepełniony miłością, świat bez granic, bez religii, bez polityki, bez własności – pewnie, że nie ma sensu. Ale jaki sens ma namawianie ludzi do wyzbycia się wszelkich dóbr materialnych i wiarę w wyimaginowanego Boga, dla niepewnej nagrody na innym, lepszym świecie?

 

Eliminacje czy kwalifikacje?

Czy w zawodach sportowych ta wstępna selekcja zawodników to są eliminacje czy kwalifikacje? O ideę sportu mi idzie, o nic więcej. Czy rzecz w tym, żeby kogoś wyeliminować, czy żeby się zakwalifikować, czyli przejść do następnej rundy zmagań, bo taka jest idea sportu? Albowiem po biegu, skoku czy też innych zmaganiach na tablicy wyników pojawia się literka Q – kwalifikacja, a nie E – eliminacja.

Wiem, że cel jest jednaki: wyłonić najlepszych w danym boju. Ale tak mi się wydaje, że zawodnicy startują dla kwalifikacji. Może organizatorzy patrzą na to zagadnienie z innej perspektywy? I to oni eliminują sportowców? Bo taka rozmowa kwalifikacyjna (nie eliminacyjna!), to ma na celu odrzucenie plew czy wyłuskanie ziaren? Takoż jak w sportowych zmaganiach. Jak to jest? Czy jak ja się zakwalifikowałem, to kogoś wyeliminowałem? Niby tak, ale celem moim była kwalifikacja, nie eliminacja kogokolwiek.

Celem samym w sobie jest dążenie do celu, do doskonałości, nie zaś eliminowanie kogokolwiek. Eliminacje mają konotacje pejoratywne, zaś kwalifikacje to samorealizacja, to antonim, nie synonim, mimo że konsekwencje są jednakie. Czy mój konkurent może przyjść i zarzucić mi: ty mnie wyeliminowałeś? Hipotetycznie może, ale to głupie, bo różnica jest w zamierzeniach – „Mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił”. Człowiek doskonali się dla samego siebie, a jeżeli po drodze pokonuje mniej doskonałych, to bodziec dla jednych i drugich. Czy takie lingwistyczno-etyczne rozważania mają jakiś sens?

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy