Justyna Mazur-Lipecka: Dzięki pisarstwu wzbogaciłam się wewnętrznie
Z Justyną Mazur-Lipecką, autorką dwóch powieści „Nad Bugiem i „Czas oswajany”, rozmawia Istvan Grabowski.
Dwa lata temu ukazała się drukiem powieść Justyny Mazur-Lipeckiej „Nad Bugiem”, opisująca pogmatwane losy wojenne warszawskiej rodziny Drozdowskich, która w końcówce lat trzydziestych minionego wieku osiedliła się w Terespolu. Wybuch II wojny światowej rozdzielił małżonków. On pozostał w Generalnej Guberni, ona zaś w zajętym przez Sowietów Brześciu. Szczęśliwym splotem losu zdołali się jednak odnaleźć. Niedawno ukazała się druga powieść tej autorki, „Czas oswajany”, stanowiąca zaproszenie czytelnika w lata pięćdziesiąte XX wieku, do odbudowującej się po powstaniu warszawskim stolicy oraz do Terespola. Powieść przedstawia dalsze losy bohaterów „Nad Bugiem”, tym razem w szarych i niestabilnych latach PRL.
Co skłoniło cię tym razem do pisania?
– Byłam zaskoczona reakcją czytelników. Pierwszy nakład powieści rozszedł się błyskawicznie. Docierały do mnie informacje, że osoby zainteresowane wojennymi losami bohaterów przekazują sobie książkę z domu do domu. Niektórzy, zwłaszcza starsi ludzie, kazali sobie czytać ją głośno, by zapoznać się z jej treścią. Mało tego. Otrzymałam mnóstwo listów z zapytaniem, co było dalej. To zmotywowało mnie do pracy nad kolejnym tomem, który mam już za sobą. Przyznaję, że sama nie mogłam rozstać się emocjonalnie z parą sympatycznych warszawiaków. Tworzenie zrębów powieści to skomplikowany proces, towarzyszący autorowi nawet podczas tak prozaicznych zajęć, jak obieranie ziemniaków czy gotowanie zupy. Zadawałam sobie wiele pytań i próbowałam na nie odpowiadać. Zastanawiałam się też, co zrobiłabym sama w sytuacji podobnej do losów moich bohaterów. W pewnym momencie byłam pewna, że muszę kontynuować rozpoczętą wcześniej historię.
Podobno nie było ci z tym łatwo.
– Zależało mi bardzo na wiarygodności przedstawianych zdarzeń. Dlatego podjęłam trud poznaniu licznych książek dotyczących powojennej Warszawy. Zakupiłam i przewertowałam dokładnie rocznik tygodnika „Przekrój” z 1954 roku. Czytałam też opracowania na temat powstania warszawskiego. Zbieranie niezbędnej dokumentacji i notowanie interesujących mnie faktów rozłożyło się na wiele miesięcy.
Czytając twoją książkę, miałem wrażenie perfekcyjnej wręcz znajomości topografii stolicy.
– Jestem zafascynowana Warszawą okresu międzywojennego i tą odbudowującą się z gruzów. Staram się nieustannie pogłębiać wiedzę na jej temat. Opisywane przeze mnie miejsca istniały naprawdę i wędrowałam mozolnie szlakami moich bohaterów. Obejrzałam przy okazji setki starych fotografii i kronik filmowych. Wiele zawdzięczam starszym mieszkańcom Warszawy, którzy chętnie dzielili się ze mną wspomnieniami z trudnych lat odbudowy stolicy. Udało mi się nawet znaleźć życzliwą przewodniczkę – varsavianistkę, wskazującą mi, gdzie znajdowały się interesujące mnie ulice, zakłady pracy i kamienice, w których mogliby mieszkać moi bohaterowie. Dzięki jej wskazówkom mogłam pisać bez obawy, że ktoś wytknie mi niezgodność z faktami czy przedstawianymi miejscami.
W moim odczuciu znakomicie udało ci się oddać atmosferę początku lat pięćdziesiątych, kiedy organy bezpieczeństwa tropiły wyimaginowanych „wrogów ludu”, i surowo karały za najmniejsze odstępstwa od wyznaczonego przez partyjnych bonzów kursu „ku dobrobytowi miast i wsi”. W rzeczywistości w kraju panował klimat wzajemnych podejrzeń, w którym nawet uczciwi ludzie mogli być dotknięci prześladowaniami.
– Zawdzięczam to nie tylko urozmaiconym lekturom, ale i rozmowom z ludźmi prześladowanymi przez bezpiekę. Część poruszających wspomnień przekazali mi członkowie najbliższej rodziny, którzy doświadczyli wielu krzywd w tamtych czasach. W trakcie gromadzenia niezbędnych materiałów uświadomiłam sobie, jak wielu mieszkańców Terespola tęskniło za latami młodości spędzonymi w Brześciu. Dlatego nie mogłam uciec w mej powieści od wątków zesłaniowych i bolesnych wspomnień o warunkach panujących w syberyjskich gułagach. Znaczna część rodaków, którym udało się przeżyć te okropności, marzyła o repatriacji do Polski i odnalezieniu członków utraconej rodziny. W trakcie pracy nad książką uświadomiłam też sobie, jak głęboko wojna tkwi w pamięci ludzkiej.
Podczas dwuletniej pracy nad drugą powieścią postanowiłaś doskonalić swój warsztat pisarski.
– Rzeczywiście, ukończyłam kurs pisarski na Otwartym Uniwersytecie Warszawskim. Miałam również okazję uczestniczyć w wykładach i festiwalach języka ojczystego, organizowanych m.in. w Szczebrzeszynie. Ta wiedza pozwoliła mi znacznie wzbogacić słownictwo, frazeologię i sposób prowadzenia narracji. Pod tym względem „Czas oswajany” jest znacznie bogatszy od pierwszej książki.
Losy bohaterów twojej powieści rozgrywają się równolegle w Warszawie, Terespolu i Kukurykach.
– Wychowałam się w Terespolu i wielu moich dobrych znajomych pochodziło z okolicznych miejscowości. Dzięki ich barwnym opowieściom, poznanym miejscom, zwyczajom i tradycjom kultywowanym przez nadbużan, stałam się bogatsza wewnętrznie. Pokusiłam się nawet o pokazanie specyficznego języka, jakim posługiwali się do niedawna nadbużnie. Nie zawsze podobało się to mojemu opiekunowi i konsultantowi językowemu prof. Maciejowi Malinowskiemu z Krakowa. Wysyłałam mu książkę rozdziałami i czekałam na spostrzeżenia i uwagi. Niektóre okazały się bardzo cenne przy tworzeniu kolejnych kart powieści.
Czy masz zamiar kontynuowania sagi rodzinnej Drozdowskich? Wiele spraw nie zostało do końca wyjaśnionych.
– Nie, tym razem to już koniec. Nie znaczy to wcale, że chcę rezygnować z pisania. Przymierzam się do następnej powieści, a jej bohaterami będą Cyganie. Nie zdradzę na razie szczegółów, bo jestem na etapie gromadzenia dokumentacji. Mam jednak zapał do tworzenia i czuję, że poradzę sobie z nowym wyzwaniem. Łączy to się jednak z wieloma miesiącami pracy.
Starasz się, aby promocji twoich książek w rodzinnym Terespolu towarzyszyła ciekawa oprawa.
– To prawda. Na spotkaniu zorganizowanym niedawno przez Miejski Ośrodek Kultury w Terespolu (czytaj o nim tutaj) był recital szlagierów z lat pięćdziesiątych, wykonywany przez Janusza Pruniewicza ze Sławatycz, oraz nastrojowe wiersze Grażyny Leonienko-Pawelec. Stworzyła je podobno pod wpływem lektury moich powieści „Nad Bugiem” i „Czas oswajany”. Ponadto spotkaniu towarzyszyła wystawa nastrojowych fotografii mego brata Lecha Mazura.
Dziękuję ci za rozmowę i życzę owocnej pracy nad następną książką.
Istvan Grabowski
Zdjęcia z prywatnego archiwum autorki
Komentarze
Brak komentarzy