Trzy odsłony bluesa na 16. Międzynarodowym Biała Blues Festiwal
Jedną z gwiazd 16. Międzynarodowego Biała Blues Festiwal był zespół Tortilla
To za sprawą Jarosława Michaluka, prezesa Bialskopodlaskiego Stowarzyszenia Jazzowego, Biała Podlaska stała się ważnym punktem muzycznych wydarzeń kraju. Od lat do miasta nad Krzną trafiają czołowi wykonawcy z kraju i zagranicy, a echa ich występów mają doniosłe znaczenie. W tym roku po raz 16. odbył się w amfiteatrze Biała Blues Festiwal, i pozostawił po sobie niezapomniane wrażenia.
Rozkołysana muzyką dwunastu taktów publiczność wiwatowała na cześć organizatora i wykonawców, a prośby o bisy były wymowną oznaką akceptacji.
Festiwal rozpoczęła toruńska formacja Tortilla, dowodzona przez doskonałego gitarzystę i admiratora bluesa Maurycego Męczekalskiego. Grupa, znana z żywiołowości przekazu scenicznego, wielokrotnie w swej historii zmieniała instrumentalistów i solistki.
Od ubiegłego roku twarzą Tortilli jest jasnowłosa Pola, doskonale sprawdzająca się w wyznaczonej jej roli. Siłę zespołu od lat stanowi połączenie trzech istotnych elementów – szacunku dla czarnych korzeni bluesa, jazzowego pulsu i rock and rollowej energii. Dała ona o sobie znać także w Białej Podlaskiej.
Tortilla uraczyła miłośników gatunku smakowitą mieszanką amerykańskich standardów (m.in. „Strut”, „Miss You”, „Walking By Myself”, „Boom Boom”, „Shake Your Money Maker”, „I’d Rather Go Blind”) i kompozycji własnych {„Help me People, nie mam NIP-u”, „Idę do domu”, „Z daleka”, „Welwetowy romans”). Mnie szczególnie spodobały się harmonijkowe solówki Jacka Koprowicza, dodające utworom jakże charakterystycznego smaczku. Blisko półtoragodzinny koncert torunian spodobał się tak bardzo, że grupa musiała dwukrotnie bisować, by zadowolić oczekiwania rozgrzanej bluesem publiczności.
Przykład sędziwego Micka Jaggera dowodzi, że wiek nie przeszkadza elektryzować fanów energią. Na bialskim festiwalu pojawił się 80-letni harmonijkarz Tadeusz Trzciński, który wciąż zachwyca kondycją i muzyczną formą. Przypomnieć warto, że jego harmonijkowe wejścia utrwalone zostały ponad pół wieku temu na kultowej płycie „Blues” zespołu Breakout.
Po śmierci lidera tejże formacji Tadeusza Nalepy i solistki Miry Kubasińskiej, standardami zespołu posiłkuje się z powodzeniem kilku wykonawców, m.in. grupa Nie Bo, Piotr Nalepa Breakout, Natalia Sikora z zespołem Dariusza Kozakiewicza, Ania Rusowicz i Old Breakout. Ta ostatnia, skupiająca byłych współpracowników Nalepy, od dziewięciu lat przenosi zachwyconych słuchaczy w atmosferę lat siedemdziesiątych minionego wieku, kiedy na listach przebojów brylowały utwory: „Kiedy byłem małym chłopcem”, „Rzeka dzieciństwa” i „Co się stało kwiatom”.
Jak zapewnia Tadeusz Trzciński, Old Breakout nie próbuje eksperymentować z brzmieniem ani tworzyć odjazdowych interpretacji najtrafniejszych dokonań spółki Nalepa-Loebl. Zespół gra po staremu, stylowo, jak 50 lat temu, a publiczności bardzo się to podoba. To jeszcze jeden dowód na to, że szlagiery Breakout nie straciły dawnego blasku ani ekspresji. Niemała w tym zasługa stylowych muzyków: gitarzystów Marcina Kołdry i Sławomira Burakowskiego oraz doskonałej sekcji rytmicznej w osobach basisty Bogusława Kubickiego i perkusisty Łukasza Bilińskiego.
Legendarnego brzmienia dopełnia harmonijka świetnie dysponowanego Trzcińskiego, dzięki której dawne szlagiery słychać w pierwotnej, zmysłowej wersji. W bialskim amfiteatrze Old Breakout zaprezentował kilkanaście standardów Nalepy z czasów jego kierowania zespołem i kariery solowej. Najgoręcej przyjmowane były: „Oni zaraz przyjdą tu”, „Gdybym był wichrem”, „Kiedy byłem małym chłopcem”, „Modlitwa” i „Pomaluj moje sny”. Atmosfera towarzysząca popisom grupy na długo pozostanie w pamięci bialskich fanów. Po koncercie muzycy podpisywali fanom swoje płyty, a kolejka po autografy zdawała się nie mieć końca.
Na finał mamuciego koncertu prowadzący festiwal Marcin Kusy zaproponował występ grupy Lord Bishop Rocks. Jej ciemnoskóry lider wywodzi się z Nowego Jorku, ale od 23 lat mieszka na stałe w Niemczech i w towarzystwie dwóch muzyków (z Wielkiej Brytanii i Brazylii) odwiedza różne miejsca w Europie. Jego wizytę w Polsce poprzedziła legenda scenicznego wulkanu energii i szalonego wirtuoza gitary. Koncert potwierdził, że w ocenie nie było nawet krzty przesady.
Formacja Bishopa z powodzeniem uprawia własny styl (konglomerat bluesa, funky i rock and rolla), a słychać w nim echa szalonych odjazdów Jimiego Hendrixa, mistrzów bluesowego grania z Jamesem Brownem na czele, a nawet ciężkich riffów Black Sabbath. Lord Bishop porusza się w takich klimatach z wyjątkową gracją, zaznaczając swą indywidualność wirtuozerską grą na gitarze i ciemną, nieco chrapliwą barwą głosu.
Jego koncert to kilkudziesięciominutowa, ostra jazda bez trzymanki, w której bluesowe standardy mieszały się z hendrixowskimi solówkami i rock and rollową ekspresją. Grupa wykonała fantastycznie brzmiący repertuar, a szczególnie gorąco przyjęte zostały kompozycje: „Ain’t No Sunshine” (pierwowzór szlagieru Budki Suflera „Sen o dolinie”), Freedom”, „Cocaine”, „Hey Joe”, „All Along the Watchtower” i „Whole Lotta Love”.
Bishop zachwycił wszystkich niesamowitą energią scenicznego showmana. Nic więc dziwnego, że publiczność szalała. Z opinii, jakie zanotowałem podczas przerw między kolejnymi występami, wynika, że tegoroczny festiwal okazał się nadzwyczaj udany, zapewniający spragnionym muzycznych wrażeń słuchaczom silną porcję adrenaliny. Oby kolejne propozycje Bialskopodlaskiego Stowarzyszenia Jazzowego okazały się równie atrakcyjne.
Istvan Grabowski
Zdjęcia Istvan Grabowski
Zobacz też galerię zdjęć Tomasza Rzeczkowskiego z tego koncertu (Fotos SC Biała Podlaska)
Komentarze
Brak komentarzy