Pleśń i chłód w lokalach socjalnych, w środku rodziny z dziećmi

Pleśń i chłód w lokalach socjalnych, w środku rodziny z dziećmi

MIĘDZYRZEC PODLASKI – W takich warunkach nie da się żyć! – skarżą się lokatorzy kamienicy przy ul. Brzeskiej 14. Mają dość mieszkania w zimnych, zawilgoconych i zadymionych lokalach. W obawie o bezpieczeństwo swoich rodzin chcą, żeby w budynku przeprowadzono remont lub przydzielono im inny lokal. Tymczasem Urząd Miasta tłumaczy, że w kamienicy na bieżąco są wykonywane prace naprawcze i konserwacyjne, a na lepsze mieszkania będzie szansa, gdy tylko pojawi się jakiś wolny metraż. Choć tu komplikuje sprawę fakt, że kolejka czekających na przydział lokalu jest długa.

Marta Nestorowicz w kamienicy przy ul. Brzeskiej 14 w Międzyrzecu Podlaskim mieszka od dwóch lat. Po nakazie eksmisji z mieszkania przy ul. Rymarskiej, gdzie mieszka jej matka, na przydział lokalu czekała kilka lat. – Dokładnie dziewięć lat. Pisałam w tej sprawie jeszcze do poprzedniego burmistrza. Po kilku latach wreszcie przyznano mi mieszkanie, ale to, co tutaj zobaczyłam, to była jakaś tragedia. Nie dało się w tym mieszkaniu od razu zamieszkać, a byłam wtedy w ciąży. Trzeba było wszystko remontować, bo mieszkanie było zdewastowane przez poprzedniego lokatora. Na ścianach był grzyb, musieliśmy się z narzeczonym napracować, żeby doprowadzić lokal do w miarę normalnego stanu – opowiada pani Marta.

W lokalu zamieszkała razem z narzeczonym i córką w czerwcu 2016 roku. W mieszkaniu przy Rymarskiej, przy babci, pozostała jeszcze dwójka nastoletnich dzieci pani Marty z poprzedniego małżeństwa. – Córka mieszkała u mnie, ponieważ jestem rodziną zastępczą dla dwójki jej dzieci. Później nakazano jej eksmisję z mojego mieszkania. Kurator zagroził nawet odebraniem dzieci. Dopiero po interwencji jednego z posłów, Marcie przyznano mieszkanie i wyprowadziła się z najmłodszą córeczką na Brzeską. Ale ten cały stres negatywnie wpłynął na dwójkę starszych dzieci. Wnuki nie miały łatwego dzieciństwa, ciągłe awantury, strach, lęk. One tyle przeszły, i nadal nie mają spokoju – mówi Teresa Kuźnia, matka pani Marty.

Czujka czadu na wszelki wypadek

Pani Marta walczy o inne mieszkanie, ponieważ drży o bezpieczeństwo swojej rodziny

W mieszkaniu przy ul. Brzeskiej do dyspozycji Marty Nestorowicz są niewielka kuchnia, pokój, maleńki pokoik dla dziecka i łazienka. Problem w tym, że w międzyczasie jej sytuacja życiowa uległa zmianie. Na świat przyszło kolejne dziecko i para postanowiła się pobrać. Teraz małżeństwo z dwójką małych dzieci mieszka na kilku metrach kwadratowych powierzchni, w lokalu ogrzewanym piecem kaflowym.

– Łazienka jest nieogrzewana, trzeba było zamontować grzejnik na prąd, bo inaczej nie można byłoby się wykąpać. Ale to dogrzewanie generuje wysokie rachunki za prąd. Na ścianach czarna pleśń. Co z tego, że zamaluje się ją farbą, jak za moment znowu wyłazi. To samo w nieogrzewanej kuchni, chłód i grzyb. I do tego ten duszący dym z pieca kaflowego. Tak z niego kopciło, że w lutym mieszkaliśmy przez kilka dni u mojej koleżanki. Po prostu baliśmy się, że się tutaj zaczadzimy. Mąż huknął, to dopiero coś z tym piecem zrobili. Był kominiarz, mamy wreszcie szufladkę do wybierania sadzy. No i dostaliśmy czujkę czadu... w razie gdyby coś zaczęło się dziać – opowiada pani Marta.

Czekają aż nas w trumnach powywożą?!

Zdaniem lokatorki kamienicy zastosowane środki bezpieczeństwa nie są rozwiązaniem na dłuższą metę. – Nie wiem, na co czekają urzędnicy. Aż nas w trumnach powywożą?! Chcą oszczędzać na naszym życiu, bo się dla dwóch rodzin nie opłaca zakładać ogrzewania z PEC-u. A budynku nie da się ocieplić, bo zabytkowy. Ściany są bardzo cienkie, dlatego w kuchni i łazience jest tak zimno. W takich warunkach naprawdę nie da się żyć. Dzieci ciągle chorują. Ja nie wiem, co my mamy robić... Do kogo jeszcze się zwrócić? Ile można czekać? Mieszkania są, ale nie dla nas – płacze kobieta.

Najbardziej boli ją, że w obecnym mieszkaniu nie ma miejsca, żeby zamieszkał z nią jej syn. – Piotrek skończył w tym roku 18 lat. U babci nie może mieszkać, jedynym wyjściem jest zameldować go u mnie. Ale gdzie na tych kilku metrach znajdę dla niego miejsce? – załamuje ręce Nestorowicz.

– Nie mogę patrzeć, jak traktuje się moją córkę i wnuki. Podczas tych mrozów przeniosła się do mnie, bo tam jest tak zimno, że nie da się żyć. Ja już nie dam rady chodzić na te komisje i słuchać, że nie ma wolnych mieszkań. Nie rozumiem, za co tak krzywdzi się te dzieci – pyta Teresa Kuźnia. 

Wychodzi potworna pleśń

Na ścianach w zawilgoconym i niedogrzanym mieszkaniu pojawia się czarna pleśń

W podobnej sytuacji jest jej sąsiadka z góry, Monika Parafiniuk. W zagrzybionym mieszkaniu kobieta mieszka z sześcioletnią córeczką.  I jak mówi, najbardziej obawia się, że fatalne warunki mieszkaniowe zagrażają bezpieczeństwu i zdrowiu jej dziecka.

– U mnie nawet nie ma zrobionej wentylacji. Przez to jest wilgoć, a na ścianach, podłogach, drzwiach, meblach i przy oknach wychodzi potworna pleśń. W kątach od tego grzyba ze ścian schodzi tapeta. Ubrania w szafach przechodzą smrodem wilgoci, nie pomaga wietrzenie pomieszczeń. Najgorsze, że zgłaszamy i nic się z tym nie robi. Przez ten czas, odkąd tutaj mieszkam, zrobiono mi tylko elektrykę. A żeby tu zamieszkać, też musiałam sama wykonać remont na własny koszt – stwierdza pani Monika.

Uważa, że to jest wstyd, żeby w XXI wieku ludzie musieli mieszkać w takich warunkach. A mieszkania w kamienicy wymagają natychmiastowego remontu. 

– Wystarczy popatrzeć na tę klatkę schodową i strome, kręte, drewniane schody. Jak wnieść na piętro jakiś mebel czy większy przedmiot? A sprawy z tym piecem na pewno nie załatwi czujka. Czy koszt podłączenia nas do sieci jest dla urzędników ważniejszy niż nasze życie i zdrowie? Ja już kiedyś wylądowałam z dziećmi w szpitalu z powodu podtrucia czadem. Nie chcę wiele, nie chcę się przeprowadzać, mi odpowiada to miejsce. W porządku sąsiedzi, spokojna okolica i wszędzie stąd blisko. Wystarczy, że zrobią coś z tą wilgocią i piecem – błaga kobieta.

Administracja na bieżąco usuwa usterki

Burmistrz Zbigniew Kot wyjaśnia, że miasto brało pod uwagę podłączenie budynku do sieci ciepłowniczej, jednak ze względów finansowych odstąpiono od tego pomysłu. – Rozpatrywaliśmy możliwość przyłączenia budynku przy ul. Brzeskiej 14 do systemu miejskiej sieci ciepłowniczej. Jednak ze względu na to, że w kamienicy mieszkają tylko dwie rodzinny, firma stwierdziła, że byłoby to nieopłacalne, dlatego nie wyraziła zgody na to rozwiązanie. Owszem, część lokali socjalnych znajdujących się w zasobach miasta przekształcamy na ogrzewanie systemowe, tak jak budynek przy ul. Lubelskiej 27, a w tym roku planujemy taką inwestycję przy Jatkowej czy ul. Zamczysko. Niestety tutaj na ten moment nie ma takiej możliwości – mówi burmistrz.

Dodaje, że kiedy do jego gabinetu dochodzą niepokojące sygnały, że coś złego dzieje się w mieszkaniach komunalnych, że występują jakieś usterki, to zawsze reaguje na takie informacje. – Zwracam się do administracji, żeby pomimo tego, że z płatnościami niejednokrotnie bywa różnie, interweniowała w takich sytuacjach. Naprawy bieżące i utrzymanie budynków, lokali są robione bezwzględnie. Warunki są jakie są, należy pamiętać, że są to mieszkania socjalne. Takie lokale nigdy nie mają wysokiego standardu – podkreśla Zbigniew Kot.

Lokal przydzielono, rodzina odmówiła

Burmistrz zapewnia, że komisja zajmująca się przydziałem mieszkań w sposób wystarczający zajęła się trudną sytuacją pani Marty. Bo, jak się okazuje, inne mieszkanie zostało jednak rodzinie przydzielone. – Jakiś czas temu komisja przyznała rodzinie mieszkanie podłączone do miejskiej sieci ciepłowniczej. Ale ci państwo odmówili przeprowadzki, bo mieszkanie było zlokalizowane za daleko od centrum, trzeba było dojeżdżać. Ponadto kiedy komisja przyznawała mieszkanie, było ono z przeznaczeniem dla mamy z dzieckiem. Więc na tamten moment odpowiadało potrzebom tej rodziny. W tej chwili rodzina się powiększyła, są to już cztery osoby. Uważam, że czas, jaki ta pani oczekiwała na przydział, nie był bardzo długi, ponieważ inne rodziny czekają znacznie dłużej. Ze strony komisji nigdy nie padło, że tej rodzinie nie należy się lepsze mieszkanie – mówi burmistrz Kot.

– Odmówiliśmy przydziału mieszkania w bloku przy ul. Jelnickiej dlatego, że stamtąd córka musiałaby dojeżdżać daleko do szkoły. Ma orzeczenie o niepełnosprawności i w tej placówce otrzymuje odpowiednie wsparcie pedagoga wspomagającego. Zresztą to niebezpieczna okolica. Ja bym się bała tam mieszkać, wyjść po zmroku. Skoro zdaniem urzędników warunki w naszym mieszkaniu są znośne, to proponuję, żeby sami sprawdzili, jak tutaj się żyje – kwituje Nestorowicz.

W magistracie usłyszeliśmy, że droga do przyznania mieszkania o wyższym standardzie nie jest przed rodziną pani Marty zamknięta, jednak lista osób czekających na takie lokale jest bardzo długa.

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy